Kramarczyk Alferd

Oświęcim
 

Biografia

Kramarczyk Alferd

Urodził się 1 lipca 1924 r. Jego ojciec był pracownikiem huty cynku, później fabryki obuwia w Chełmku, zaś matka zajmowała się gospodarstwem domowym.
Gdy wybuchła wojna, Alfred miał 15 lat. W 1941 r. został wywieziony na roboty przymusowe do Berlina. Potem na 3 miesiące został zamknięty w obozie karnym w Mysłowicach. Po kwarantannie skierowano go do kopania rowów nad Przemszą, a następnie do budowy baraków. Do domu wrócił wykończony, ważył 42 kg. Przez miesiąc ukrywał się. Postanowił jednak, że zgłosi się do pracy przy budowie torów kolejowych w okolicach Libiąża.
Po wojnie ukończył filologię polską. Angażował się w prace Związku Nauczycielstwa Polskiego. Jest honorowym członkiem Unii Oświęcim.

Relacja

Lata 1940-1944 spędziłem poza Oświęcimiem. Byłem na robotach przymusowych. Pracowałem w Berlinie. Gdy zaczęły się okropne naloty - na zmianę bombardowali Amerykanie, Anglicy i Rosjanie - życie tam stało się bardzo trudne i niebezpieczne. Kiedy zbombardowali "naszą" fabrykę, postanowiliśmy uciec. Był tam ze mną kolega Romek Trybuś z Libiąża i namawiał mnie do ucieczki (upamiętniająca go tablica jest w lasach chrzanowskich, bo poległ tam jako partyzant). Dogadaliśmy się z Holendrami, którzy pracowali w biurze i mieli dobre stosunki z Niemcami. Oni wypisali nam urlop. Ale jeszcze trzeba było mieć zatwierdzenie policji niemieckiej - nawet na bilet na pociąg. Udało nam się to uzyskać dzięki innym znajomym.
    Wyruszyliśmy. Konduktorka przeszła, ale potem wróciła z policją. Wysadzili nas z pociągu w Katowicach i zaprowadzili na gestapo. Wyzywali okrutnie i bili. Ja znałem lepiej niemiecki, więc reagowałem na ich polecenia, ale mój kolega nie rozumiał i wtedy jeszcze bardziej nas bili.
    Zostaliśmy osadzenie w więzieniu w Mysłowicach. W celi było nas ośmiu, w tym starszy pan, który wymiotował po nocach, bo miał wrzody na żołądku. Trzy dni nie jadłem. Potem przenieśli nas na salę, w której były miliony pluskiew. Za dużo ich było, aby dało się je wszystkie wyzabijać. Nie miały co żreć, więc jadły tynk, a w nocy chodziły po suficie, spadały nam na głowy i nas gryzły.
    Dostaliśmy wybór: więzienie w Mysłowicach lub obóz karny. Pomyślałem, że z obozu miałbym łatwiej dostać się do domu...
    Najpierw łaźnia. Rozebraliśmy się i posmarowaliśmy proszkiem, ale woda krótko się lała i ci, którzy nie zdążyli się spłukać, zostali straszliwie zbici. Potem strzyżenie. Potem kwarantanna. Dostaliśmy celę z 15 pryczami na 150 ludzi. Na kolację dostawało się jedną kromkę chleba, a na śniadanie miskę kawy, takiej zabarwionej wody.
    Raz wpadł jakiś Niemiec i wrzasnął, że potrzebuje natychmiast pięciu do rozładowania. Nasz kapo, to był cwaniak, który zamiast wszystkiego pilnować i wyznaczyć tę piątkę, siedział za parawanikiem i okradał nas z jedzenia. Ten kapral spuścił mu taki łomot, że potem kapo na nas się wyżywał. Raz tak mnie sprał, że miałem całe plecy sine.
    Kopaliśmy rowy. W pobliżu Ślązaczki zbierały ziemniaki. Zawołaliśmy jedną i poprosiliśmy, by zostawiłaby nam trochę chleba i bańkę kawy. Zgodziła się. Bardzo nam pomogła, bo byliśmy straszliwie wygłodzeni.
    Po jakimś czasie zostałem zwolniony z obozu, bo ojciec załatwił mi zaświadczenie z fabryki w Chełmku, że jestem specjalistą od obuwia. Po obozie ważyłem 42 kg. Przez pierwszy miesiąc ukrywałem się przy pomocy lekarza, a potem pracowałem przy torach w Libiążu.
    Przed świętami 1944 roku przyjechał pociąg i zabrano nas do Kędzierzyna. Naspędzali tylu ludzi, że nie mogli sobie poradzić - do Niemców to niepodobne. Odłączyłem się od grupy. Na stacji stał pociąg do Bohumina w dzisiejszych Czechach. Miałem na sobie cywilne ubranie, więc wskoczyłem do tego pociągu. Bez kontroli szczęśliwie dojechałem do Bohumina, a potem do Cieszyna, Bielska i do domu.

*

    W momencie przejścia frontu IG Farben Industrie były nietknięte. A jak Ruski przyszli to to, czego nie dało się wyrwać i wywieźć, wysadzali w powietrze. Rosjanie do Dworów podciągnęli szeroki tor, żeby mogli wywozić do Rosji wszystko, co się dało wymontować i rozkraść, resztę niszczyli.
    Komuniści kłamali na każdym kroku. Twierdzili, że IG Farben były zniszczone przez Niemców, a ja przecież widziałem, że były w stanie idealnym, bo chodziłem po zakładach zaraz po ucieczce Niemców, a jeszcze przed nadejściem Rosjan.

Galeria

Wideo

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie