Bańko Roman

Oświęcim
 

Biografia

Bańko Roman

Urodził się 12 marca 1923 roku w Oświęcimiu – Brzezince. Przed wojną należał do harcerstwa. Był również członkiem organizacji młodzieżowej przy Stronnictwie Narodowym w Oświęcimiu. Praktycznie od początku wojny związany był z ruchem oporu działającym w konspiracji na ziemi oświęcimskiej. Był członkiem ZWZ-AK. Nosił pseudonimy „Sęk” i „Soła”. Pracował w Buna-Werke. Tam spotykał się z więźniami KL Auschwitz. Dostarczał im żywność, odzież, lekarstwa oraz przenosił korespondencję. Dwukrotnie trafił do aresztu jako podejrzany o udzielanie pomocy więźniom obozu.
W okresie PRL-u był rozpracowywany przez Urząd Bezpieczeństwa. Wyrokiem Sądu Okręgowego w Gliwicach  w 1949 r. został skazany na rok więzienia za działalność antykomunistyczną.
W 2007 r. został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Relacja

Stało się. Wybuchła wojna. Panika. Ludzie zaczęli uciekać z miasta. 3 września wsiedliśmy do pociągu i pojechaliśmy na wschód. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że z Rosjanami szykuje się wojna. Wszystkie pociągi jechały jeden za drugim w tym samym kierunku. Były to tzw. pociągi ewakuacyjne. W Przeciszowie zderzyliśmy się z parowozem. Wstrząs był dosyć silny. Uderzyłem głową o okno. Na oku zrobiła mi się opuchlizna - nic nie widziałem. Mama robiła mi kompresy. Jechaliśmy dalej. To była straszna podróż, cały czas wokół odbywały się bombardowania niemieckich samolotów.
      W niedzielę rano pojechaliśmy na Tarnów. Pociągi jeden za drugim ciągle stawały. Po drodze też był jakiś wypadek, więc znów czekaliśmy. Nie mieliśmy już nic do picia. Dojechaliśmy w końcu do Jarosławia. Czekaliśmy cały dzień. Zdecydowaliśmy się wyjść z pociągu i maszerować nie na Lwów, lecz prosto na Lubaczów. Ruszyliśmy popołudniu. Doszliśmy do  punktu Czerwonego Krzyża, gdzie pozwolono nam przenocować. O dziwo, spotkałem tam oświęcimianina Mańka Wójcika, który przekazał informacje, że sytuacja nie jest wesoła – nazajutrz w Jarosławiu mieli pojawić się Niemcy, a na Lwów nie warto się kierować, bo Ukraińcy mordują Polaków. Daliśmy dyla – jak to się mówi. Doszliśmy do Lubaczowa, a potem dalej. Nogi bolały. Każdy niósł jakiś tobołek. Trafiliśmy do małej wioski Łukawica Mała. Tam przyjęli nas polscy gospodarze. Spaliśmy u nich w stodole. Pachniało sianem.  Gospodyni uraczyła nas kwaśnym mlekiem.
      17 września wkroczyli Rosjanie. Ktoś powiedział, że idą w naszym kierunku. Co zrobić? Czy uciekać do Stanisławowa, bo mama miała tam rodzinę? Podjęliśmy jednoznaczną decyzję - wracamy do domu. Na furmance dostukaliśmy do Jarosławia. Stamtąd zabrali nas Niemcy. Powiedzieli, że jadą do Sosnowca. Umiałem po niemiecku, nie mówiłem płynnie, ale rozumiałem. Nocą byliśmy na miejscu. Niemieccy żołnierze dali nam czekoladę i co mieli w tej szoferce. Podziękowaliśmy i poszliśmy. Mogliśmy iść na stację kolejową, ale ktoś nam odradził. Dostaliśmy się do Bierunia. W Bieruniu most był rozwalony i w nocy musieliśmy iść piechotą do Oświęcimia. Nad ranem byliśmy już w domu. Wszyscy się położyli, a ja nie mogłem spać. Poszedłem do ogródka i zbaraniałem. Było czerwono – mnóstwo pomidorów na krzakach. Nikt nam tego nie ukradł, kiedyśmy tułali się po świecie. Nazbierałem dwa koszyki wspaniałych czerwonych pomidorów i zaniosłem do domu. Mama zdziwiona pyta mnie, skąd je wziąłem. Mówię: mamo to są nasze, z naszego ogrodu. Tak, co roku uprawialiśmy pomidory. Ale nie mieliśmy chleba. Na piecu leżał wysuszony kawałek. Herbatę mieliśmy, ale cukru już nie.
      Poszedłem do Brzezinki. Nasz znajomy miał piekarnię, ale Niemcy zabronili mu sprzedawać Polakom chleb. Mówię więc szeptem do Staszka, żeby nam chleb sprzedał. On rozejrzał się podejrzliwie wokół i rzekł: idź tam za dom, a ja ci przyniosę. I przyniósł mi. Chleby były wtedy duże - ważyły 3 kilogramy. I on mi pół takiego chleba dał. Wrzuciłem pieczywo do płóciennej torby. Ludzie kochani, jak ten chleb cudownie pachniał! – tego nie zapomnę nigdy. W domu było wielkie święto. A chleb taki pyszny... Nie było masła, ani wędliny, ale był chleb i pomidory.
      Niebawem ojciec dostał pismo, że musi się zgłosić do Mysłowic, do magazynu zasobów do pracy. Pojechał i spotkał tam swojego znajomego, który mówi mu: Pieronie, ty musisz volksliste podpisać. Tata powiedział, że Niemcem nie jest i że nic nie podpisze. - To uciekaj do domu! – poradził mu. Tata przyjechał, listy nie podpisał i został stróżem nocnym. Pilnował sklepów w mieście.

Galeria

Wideo

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie