Knapik Jan

Oświęcim
 

Biografia

Knapik Jan

Urodził się 11 czerwca 1931 roku w Oświęcimiu. Ojciec Ignacy był maszynistą kolejowym.
Matka Zofia sprzedawała w sklepie rybnym. Przed wybuchem wojny Jan zaliczył pierwszą klasę szkoły podstawowej. Wstąpił też do harcerstwa. W pierwszych dniach września 1939 r.  cała rodzina wyjechała do Lwowa. Tam młody Janek widział jak Armia Czerwona rozbrajała polskich oficerów. Po powrocie do Oświęcimia kontynuował naukę, dojeżdżając codziennie do szkoły w Jawiszowicach. Tam też odbierał od swojej ciotki Karoliny Wołoszek pieczywo, które później podrzucał więźniom. Z kolei do Babic zanosił lekarstwa przeznaczone dla więźniów, które ojciec wcześniej przywoził z Krakowa. Po trzykroć był aresztowany o osadzony w KL Auschwitz. Za każdym razem szef policji kryminalnej zwalniał go. Został zmuszony do pracy u volksdeutscherki, która prowadziła sklep jarzynowy. Po wojnie zagrał jako statysta w filmie "Ostatni Etap". Pracował w Centralnym Laboratorium Doświadczalnym przy Zakładach Chemicznych "Oświęcim", potem w Zakładzie Syntezy Chemicznej. Ukończył Państwowe Centrum Wychowania Morskiego. Założył w Oświęcimiu Biuro Obsługi Ruchu. Pełni funkcję przewodniczącego Oddziałowej Komisji Turystyki Pieszej PTTK. Organizuje rajdy turystyczne dla młodzieży. Otrzymał najwyższe odznaczenie państwowe dla społecznych działaczy turystycznych "Za zasługi dla turystyki".

Relacja

Mój tata, Ignacy Knapik, we wrześniu 1939 roku razem z Armią "Kraków" walczył pod Kobiórem. Potem przedostał się do Lwowa, ale nie spotkaliśmy się w tym mieście. Następnie przez Węgry przeszedł do Rumunii. Nie udało mu się dotrzeć do Francji, błąkał się po Niemczech, a w końcu chciał tylko wrócić do rodziny, do Oświęcimia. Więc zgłosił się na roboty. Dostał pracę na kolei i pracował jako palacz do końca wojny.
    Jeździł w dalekie trasy, ale nieraz zdarzyło się, że wjeżdżał na teren obozu Auschwitz. Dowoził tam transporty więźniów. Tylko jeden raz udało mu się uratować dziewczynę. Ona pochodziła z Czarnej za Dębicą. Jej walizka była u nas przez całą okupację. Ojciec zawiózł ją tej dziewczynie dopiero po wojnie. Jak ją uratował? Ona jeszcze nie była więźniarką, była w transporcie do obozu. Schowała się w parowozie w jakimś pudle, które przysypano węglem.
    Tata przywoził lekarstwa i żywność z terenu Generalnej Guberni. Część tego towaru pozostawała w mieście a część przekazywaliśmy więźniom. Mieliśmy kontakt z panem który nazywał się Smółka. U niego spotykaliśmy się z dwoma esesmanami i im dawaliśmy rzeczy dla więźniów.

*

    Jak wybuchła wojna, ojciec był w wojsku, a mama z nami (z czwórką dzieci) uciekała na wschód. Jechaliśmy pociągami. Udało nam się dojechać do samego Lwowa, mimo że bombardowano pociąg w Dębicy i Łańcucie, ostrzeliwano też z karabinów maszynowych. We Lwowie najpierw mieszkaliśmy przy ulicy Kolejowej, a potem nas ulokowano w jakimś kinie.
    17 września 1939 roku napadli na Polskę Sowieci. Kiedy Rosjanie wkroczyli do Lwowa, byłem świadkiem, jak rozbrajali polskie wojsko. Szeregowym żołnierzom zabierali pasy i broń, ale puszczali ich wolno. Natomiast wszystkich oficerów aresztowano. Pakowano ich na samochody i wywożono.
Kiedy tylko okazało się, że można wracać do Polski, a raczej do niemieckiej strefy okupacyjnej, wyrobiliśmy przepustki i przeszliśmy przez tzw. "zimną wodę" czyli przez San w Przemyślu. Niemieccy żołnierze pomagali nam przechodzić i przenosić bagaże. Byli bardzo uprzejmi.
    Wróciliśmy do Oświęcimia i zamieszkaliśmy przy ulicy Stolarskiej 6. Polską szkołę zlikwidowano, więc dojeżdżałem do Jawiszowic, gdzie była najbliższa placówka. Jeździłem pociągiem. W późniejszych latach okupacji z okien tego pociągu widywałem dym unoszący się z kominów krematoriów. Widziałem to codziennie. Zapach tego dymu miał słodkawą woń - spalenizna ludzkich ciał. Niektórzy w pierwszej chwili zatykali nosy, czego nie wolno było robić, bo gdyby zobaczył to jakiś esesman, od razu trafiało się do obozu.

*

    W Jawiszowicach mieszkała siostra mojej mamy, Karolina Waloszek, która była akuszerką. Ona organizowała nam kartki żywnościowe. Do Jawiszowic woziłem słodycze, które wymieniałem na chleb. Ten chleb potem przekazywałem więźniom.
    Pierwszy raz podrzuciłem więźniom chleb, jak pracowali w polu. Kiedy oni pracowali na jednym końcu pola, to my zostawialiśmy chleb na przeciwległym końcu. Machaliśmy im ręką na znak, że podrzuciliśmy jedzenie. Chleb zabierali tak, żeby żaden z esesmanów tego nie widział. Niestety, raz esesman mnie zauważył i próbował zatrzymać. Rzuciłem się do ucieczki, a on do mnie strzelał. Miałem pecha, bo natknąłem się na innego esesmana, który akurat wiózł obiad do Broszkowic. Przystawił mi pistolet do głowy. Zabrali mnie do obozu i umieścili w piwnicy budynku komendantury. Byłem przez trzy dni przesłuchiwany. Wypuszczono mnie po interwencji Greli, który był szefem policji kryminalnej.
    Później okazało się, że jeden z naszych sąsiadów widział, jak mnie esesmani zatrzymali i powiadomił o tym moją mamę. Ta natychmiast poszła do Greli z prośbą o interwencję. Trzy razy trafiałem do obozu, trzy razy siedziałem w tej samej piwnicy i trzy razy wybawiał mnie z opresji ten sam Grela. Mieszkał on przy ulicy Stolarskiej, w naszym sąsiedztwie. Upatrzył mnie sobie jako takiego chłopaka na posługi. Nosiłem mu węgiel, rąbałem drzewo, donosiłem wodę z Placu Kościuszki. Pewnie to dzięki niemu żyję, bo gdybym został w obozie, na pewno nie byłoby mnie już na tym świecie. Ale, jak mówiłem, ja musiałem mu przez całą okupację donosić to, o co prosił. Robić wszystko to, czego on sobie zażyczył.
    Pierwszy raz trafiłem do obozu przez głupotę. Wracałem z Jawiszowic i niosłem chleb. Wtedy więźniowie pracowali przy budowie dróg. Wylewali beton na całej długości drogi od dworca kolejowego aż po most. Coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić, jak twardy jest ten beton. Zobaczył to esesman i od razu zabrał mnie z więźniami do obozu. Ponieważ nie przyszedłem do domu, mama dała znać Grali, a ten kazał mnie wypuścić.
    Trzecim razem trafiłem tam przez leki. Jeden z więźniów powiedział, od kogo je dostał. Przyszli po mnie i po mojego kolegę, Jacka Kulbackiego. Znów kilka dni w tej samej piwnicy i interwencja Greli.
    Jeszcze raz trafiłem do tej piwnicy, przypominam sobie, ale już z większą grupą. Któregoś dnia wybraliśmy się do Babic na jabłka. Cała wieś była wysiedlona i nie wolno tam było chodzić cywilom. Ale poszliśmy - ja, Helena Kapała, Krystyna Dąbrowska, Janina Kowalczyk, Franciszka Bienia. Złapał nas esesman i całą grupę zaprowadził do obozu. Najszybciej wypuszczono Kapałę, a potem mnie, Krystynę Dąbrowską i całą resztę. Przypuszczam, że to ze względu na stawiennictwo Greli. Przesłuchań i bicia nam jednak nie żałowano.

*

    Mieliśmy też kontakt w Babicach u pani o nazwisku Cicha, którą jako jedyną Niemcy nie wysiedlili. Mieszkała przy torach kolejowych od strony Bierunia Nowego. Tam, na okolicznych polach pracowało bardzo wielu więźniów. W czasie pracy wybrani więźniowie wraz z esesmanami przychodzili do pani Cichej i tam przekazywaliśmy im jedzenie i lekarstwa. Niektórzy esesmani pozwolili pomagać więźniom, ale większość to byli okrutnicy.

*

    26 stycznia 1945 roku trzech Rosjan przybyło do nas na ulicę Stolarską. Powiedzieli, że rano wejdzie regularne wojsko i wyzwoli Oświęcim. Tak też się stało. Nasze mieszkanie upatrzył sobie na kwaterę pewien rosyjski pułkownik. Przed wojną mieliśmy radio, które przetrzymaliśmy przez całą okupację. Ale Sowietom trzeba było wszystko oddawać. Już go nie odzyskaliśmy. Rower nam też zabrali.
    Po oswobodzeniu mnóstwo ludzi ruszyło w kierunku obozu, bo Rosjanie kazali sprzątać ciała zmarłych więźniów. Wszystkie ciała znosiliśmy do jednego dołu, który mieścił się tam, gdzie teraz stoi pomnik, niedaleko PKS-u.
    Później Rosjanie zabrali nas do krematorium w Birkenau, gdzie kręcili film. Musieliśmy wyciągać ciała spod gruzów krematorium. Widziałem tam dziecko wielkości piąstki. Takie było zasuszone. Wyciągnęliśmy też kilka walizek, w których były złote zęby. Dopiero po dokładnym posprzątaniu tego krematorium, Rosjanie puścili nas do domu. Potem zapędzili nas jeszcze do Żor, gdzie musieliśmy kopać dla nich okopy. Dostawaliśmy maleńki kawałek chleba i wodę. Po trzech dniach udało mi się stamtąd uciec.

Wideo

Skazanie za niewinność

Skazany za pomoc

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie