Rochowiak Janina ( z d. Szafrańska )

Oświęcim
 

Biografia

Rochowiak Janina

Urodziła się w Oświęcimiu 11 lipca1937 roku w Klucznikowicach k. Oświęcimia jako córka Ludwika i Wiktorii Szafrańskich. Ojciec Ludwik był mistrzem kowalstwa. Zawodu wyuczył się w Wiedniu. Znał dobrze język niemiecki. W Brzezince prowadził zakład rzemieślniczy. Pracował także na kolei w parowozowni, gdzie wykonywał części do lokomotyw. Matka Wiktoria prowadziła gospodarstwo domowe i rolne. Podczas okupacji ich dom, jako jedyny w najbliższej okolicy obozu nie został zburzony. Dzięki temu matka Janiny wraz z córkami Stanisławą, Anną i Władysławą organizowały żywność dla pracujących więźniów. Kawę zbożową i pieczywo ukrywały w stodole, miejscu, które pełniło funkcję punktu kontaktowego z więźniami. Później Niemcy wysiedlili rodzinę Szafrańskich na Stare Stawy.
Janina do szkoły poszła dopiero po wojnie 1 września 1945 roku. Potem uczęszczała do Technikum Chemicznego. Mimo dobrych stopni w nauce, musiała zrezygnować ze studiów ze względu na sytuację materialną rodziny. Zatrudniła się w Zakładach Chemicznych, gdzie pracowała do emerytury w dziale głównego mechanika na różnych stanowiskach począwszy od asystenta, projektanta, skończywszy na kierowniku sekcji planowania remontu.

Relacja

Mieszkaliśmy na Zasolu czyli dawniej w Klucznikowicach. Nasz dom rodzinny znajdujący się obecnie przy ulicy Garbarskiej miał kiedyś numer 50. Mój ojciec Ludwik był mistrzem kowalstwa. Ponieważ papiery mistrzowskie robił w Wiedniu, znał dobrze język niemiecki. Był szanowanym rzemieślnikiem. Najpierw miał swój zakład w Brzezince, a później pracował na kolei w parowozowni, gdzie wykonywał części do lokomotyw. Mama Wiktoria prowadziła gospodarstwo domowe i rolne.
Niemcy sukcesywnie wysiedlali ludzi z Zasola. My jeszcze tam mieszkaliśmy, kiedy rozpoczęły się wyburzenia. Domy rozbierali więźniowie na rozkaz Niemców. Kiedy pracowali w pobliżu naszego domu, mama zapytała jednego z nadzorujących ich esesmanów kapo, który pochodził ze Śląska, czy może dać więźniom kawy. Zgodził się, ale zaznaczył, że mama może podać tę kawę dopiero wtedy, gdy on pójdzie do drugiego budynku i będzie udawał, że tego nie widzi. Tak też się stało. Więźniowie pojedynczo przychodzili się napić, by nie wzbudzić podejrzeń niemieckich patroli. Ponieważ mieliśmy piec kaflowy i mąkę, mama piekła też dla tych więźniów chleb. Każdy z pracujących w pobliżu więźniów dostawał więc od nas kubek kawy z mlekiem i kawałek chleba. Później Aniela Żogała, sąsiadka mieszkająca po drugiej stronie ulicy, zaczęła gotować zupy, a jej dzieci, Jadwiga i Tadeusz, dostarczały je więźniom.
Ja byłam wówczas małym dzieckiem i bałam się więźniów, a właściwie nie tyle ich, co burzenia domów -  huku walących się ścian i krzyków kapo. To był dla mnie okropny szok, gdy widziałam jak wali się budynek. Bałam się z domu wychodzić. To moje siostry nosiły więźniom chleb.
*
W końcu Niemcy i nas wysiedlili. Trwało to wszystko może kilka godzin. Przed dom zajechała furmanka, na której mieliśmy zmieścić cały dobytek. Żywy inwentarz i to, co było w stodole, Niemcy kazali nam zostawić. Szczęśliwie pozwolili nam zabrać kozę. Więc zabraliśmy ją na Stare Stawy, bo tam, u państwa Młynarskich, przydzielono nam kwaterę. Może nawet ta koza, która urodziła jeszcze dwie kózki, uratowała nam życie, bo krowie mleko trzeba było oddawać Niemcom, natomiast mlekiem kozim Niemcy gardzili.
*
To było chyba dwa lata po wojnie, kiedy po okolicy rozeszła się wieść, że będą wykonywać wyrok na Hössie, pierwszym komendancie KL Auschwitz. Za każdym razem, gdy taka plotka krążyła po mieście, biegliśmy do byłego obozu, aby to zobaczyć, ale terminy wciąż przesuwano. Wtedy też po raz pierwszy byłam w obozie, bo wpuścił mnie tam znajomy, który pracował jako strażnik. Zapamiętałam rysunek wyryty paznokciem w bloku 11, zdaje się w piwnicy. Teraz go nie ma, co mnie dziwi. To był Chrystus na krzyżu i jakieś święte postacie. Widziałam sterty włosów, szczoteczek do zębów... Miałam niespełna 10 lat, ale ten widok mam ciągle przed oczami.
*
 Po wojnie na terenie obozów Auschwitz I i Auschwitz II funkcjonował obóz dla Niemców i volksdeutschów. Ludzie mówili, że można tam pójść i wziąć sobie jakiegoś volksdeutscha do pracy w domu. Moja mam poszła i przyprowadziła stamtąd jedną volksdeutscherkę, która była u nas parę dni i uszyła mi płaszczyk. Ta kobieta w dzień pracowała u nas a na noc wracała do obozu. Nikt jej nie pilnował.

Galeria

Wideo

Punkt kontaktowy

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie