Bańko Stanisława ( z d. Uchyło )

Oświęcim
 

Biografia

Bańko Stanisława

Urodziła się 7 listopada 1923 r. w Oświęcimiu w rodzinie wielodzietnej. Miała dziesięcioro rodzeństwa. Przed wojną ukończyła szkołę podstawową. Później uczyła się księgowości i pisania na maszynie. Pracowała w spółdzielni, ale kiedy wybuchła wojna, udała się na tułaczkę w kierunku Radymna. Po powrocie została skierowana do pracy na stanowisku ekspedientki w niemieckiej piekarni. Dzięki temu mogła pomagać więźniom, dostarczając im świeże pieczywo. Działała w podziemnym harcerstwie.
Po wojnie wyszła za mąż za Romana Bańko, który również aktywnie odznaczył się na polu pomocy więźniom Auschwitz.

Relacja

Wszyscy Polacy, którzy ukończyli 14 lat, musieli zgłosić się Arbeitsamtu (urzędu pracy). Część ludzi Niemcy wywozili na roboty w głąb Rzeszy, a część zostawiali na miejscu do obsługi Niemców; potrzeba było ekspedientek, sprzątaczek, praczek, kucharek...
    Dostałam pracę w piekarni jako ekspedientka. Piekarnia była przy starym kościele parafialnym, na rogu. i należała do Niemca. Jego żona była bardzo porządną kobietą. Dzięki temu miałam możliwość pomagania więźniom. Kiedy zaczęła się budowa wielkich zakładów syntetycznych, codziennie tą drogą obok kościoła i piekarni 20 tysięcy więźniów szło do pracy pod dozorem esesmanów z karabinami i psami. Zawsze śpiewali, bo musieli, ale jak wracali, towarzyszyły im samochody i wozy z trupami. Dużo ich ginęło przy tej pracy.
    Zorganizowałyśmy się z koleżankami i moimi siostrami, żeby pomagać więźniom. Byłyśmy przecież harcerkami (później harcerstwo podlegało pod Armię Krajową). W naszej grupie były Władysława Smrekówna, Irka Ptaszyńska, Hania Wojtyło, Lola Smrekówna, Marysia Czerna oraz dwie dziewczyny z Brzezinki, których nazwisk, niestety, nie pamiętam. Szczęśliwym trafem żadna z nas nie trafiła do obozu.
Pracując w piekarni mogłam wydawać chleb, ale tylko za pieniądze i na kartki. Organizowało się więc kartki oraz pieniądze i wynosiło chleb dla więźniów. My, oświęcimianie, mogliśmy przejść mostem do dworca prawą stroną, bo po lewej wszystko uznawane było za  teren obozu. Tam zburzono bardzo wiele prywatnych domów. Robili to więźniowie na rozkaz Niemców. Po prawej stronie ludzie zostali wysiedleni, ale drogę musieli zostawić, bo do pociągu trzeba było chodzić. W budynku gimnazjum mieszkali esesmani. Na dachu mieli reflektory i obserwowali cały teren. Nocami, mimo godziny policyjnej, wykorzystywałyśmy moment, kiedy reflektory świeciły w drugą stronę i przebiegałyśmy szybko, aby podrzucić jedzenie dla więźniów.
    W domu mama przygotowywała chleb. Kroiła go i smarowała tym, co było. Był smalec, to smalcem, była słonina, to słoniną, był dżem, to dżemem, a jak niczego nie było, to suchy chleb się dawało. Chleb pakowało się do papierowych torebek dziesięciokilowych i zostawiało w różnych miejscach: pod drzewami, krzakami, w ogrodach. Kontakt z więźniami mieliśmy, stąd wiedzieli, gdzie mogą szukać tego chleba. Nie starczało tego jedzenia dla wszystkich, ale zawsze była to jakaś pomoc...
    Wielu ludzi pomagało. Często starsze kobiety dawały nam, co miały, żeby tylko podać więźniom. Oni wiedzieli, kto im pomaga. Z czasem zaczęli pisać listy (grypsy) do rodzin, do znajomych. Podawali je nam, a my wysyłałyśmy.

*

    Więźniowie pracowali w stolarni. Esesman, który przeważnie więźniów tam prowadzał, to był chłopak z Opola, porządny człowiek. Powiedział, że w obozie panuje tyfus. Postarałyśmy się o zastrzyki. W naszej grupie była Irka Ptaszyńska, córka aptekarza. Dzięki niej miałyśmy dostęp do lekarstw. Esesman prowadził dwóch więźniów do Babic. My szłyśmy za nimi. W końcu weszli do parterowego domu. My też. Esesman wyszedł przed dom, aby pilnować, a my przekazałyśmy więźniom wszystkie zastrzyki. Nagle krzyk, że jedzie patrol na motorach. Co robić? Na szczęście dobry los nas nie opuszczał. W sieni była drabina i taki duży otwór na strych, a tam siano. Irka, moja siostra Marysia i ja, wciągnęłyśmy drabinę na górę i siedziałyśmy cicho w sianie. Ci z patrolu twierdzili, że słyszeli, iż tu jakieś cywilne osoby chodziły. "Nasz" esesman odparł, że nikogo nie widział. Tamci odjechali, a my siedziałyśmy do wieczora, aby nikt nas nie zauważył...
    W końcu Niemcy aresztowali moją siostrę Marysię i Irkę Ptaszyńską. Zawieźli je na policję do miasta. Zarzucili im, że pomagają więźniom. Marysia wszystkiego się wyparła, Irka także, ale miała przy sobie zdjęcie więźnia, które obiecała posłać do jego rodziny. Na szczęście na policji nie zostały przeszukane. Kiedy wieziono je bryczką do obozu, podarły tę fotografię i zjadły resztki. W obozie też się wszystkiego wyparły. Przesłuchujący je esesman powiedział, że mają szczęście, bo obozy są na razie tylko dla mężczyzn, po czym zwolnił je do domu.

*

Mieszkaliśmy w Rynku, ale podwórze i widok z okien mieliśmy na Sołę, czyli w stronę Zasola i obozu. Jak było dziesiątkowanie więźniów, to słyszeliśmy strzały. Mieliśmy wyznaczone drogi do chodzenia. Niemcy bezwzględnie rządzili miastem. Życie Polaków w nim było bardzo ciężkie. Wystarczyło przejechać przez granicę do Generalnej Guberni, to się nam wydawało, że tam ludzie żyją normalnie, mimo wojny, mimo okupacji... A tutaj? Policja kryminalna, policja miejska, gestapo, esesmani. Oświęcim przeżył bardzo wiele, chyba jako jedyne miasto w Polsce podlegał takim rygorom.

*

    W końcu Niemcy uciekli. 27 stycznia 1945 roku przyszli Rosjanie. Niemal natychmiast mieszkańcy zaczęli chodzić do obozu, by ratować dzieci, które tam zostały. Ja też poszłam, aby zabrać jakieś dziecko, ale zabłąkałam się na blok 11... A tam były same trupy. Tego się nie da opisać. Uciekłam stamtąd, pochorowałam się.
    Moja siostra, zakonnica, wraz z innymi zakonnicami chodziła codziennie do obozu - gotowały zupy i karmiły te dzieci. Były tam dzieci żydowskie, cygańskie i polskie. Jakoś trzeba je było ratować. Żydzi nie chcieli się zgodzić, by brać ich dzieci, żeby ich dzieci były w katolickich domach. Cyganie tak samo. Mimo to wiele z tych biednych dzieci kobiety zabrały do swoich domów. Moja teściowa wzięła taka małą dziewczynkę, Krysię, Żydówkę. Po pewnym czasie przyjechała jakaś Żydówka i zabrała to dziecko. Parę kobiet wychowało jednak żydowskie dzieci. Jedna z tych wychowanek, kiedy dorosła, chciała poznać swoją prawdziwą matkę i pojechała do Izraela. Jednak wróciła do Polski, bo tu się wychowała, tu skończyła studia, miała znajomych.

*

Nie wiem, co działo się w Oświęcimiu w pierwszych latach po wojnie, bo razem z mężem, Romanem Bańko, byliśmy prześladowani przez nowe, komunistyczne władze za to, że należeliśmy do konspiracji, do AK. Musieliśmy zniknąć z miasta. Uciekliśmy na zachód, do Koźla, ale tam też nas prześladowano. Męża aresztowali komuniści, ubowcy, jako wroga klasowego. Przesłuchania, bicie, przesłuchania, bicie, rok więzienia... Ja w tym czasie z małym dzieckiem pozostawałam bez środków do życia. To było straszne, jak komuniści traktowali żołnierzy podziemia. Nie chcę o tym mówić...

Galeria

Wideo

Lekarstwa

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie