Heród Rozalia ( z d. Jachimczak )

Oświęcim
 

Biografia

Heród Rozalia

Urodziła się 3 lipca 1928 roku na Starych Stawach, jako córka Marii i Antoniego Jachimczaków. Miała dwóch  braci Władysława i Franciszka oraz dwie siostry Walerię i Marię. Ojciec pracował na kolei. Po wybuchu wojny Rozalia mając 14 lat rozpoczęła pracę w zakładzie fryzjerskim. Po zamknięciu firmy, zatrudniła się jako gosposia u rodziny Johanna i Ernestyny Szabo. W lipcu 1943 roku rodzina Jachimczaków udzieliła pomocy więźniowi uciekającemu z obozu.
Po wojnie Rozalia  uczęszczała do szkoły prowadzonej przez siostry serafitki. Nie mogła podjąć pracy ze względu na ciężką chorobę matki. Wstąpiła do Koła Młodzieży Wiejskiej „Wici”, w ramach którego organizowała przedstawienia teatralne.

Relacja

Jeden z moich braci był stolarzem w zakładzie salezjańskim. Ale pewnego razu Niemcy skierowali go do obozu jako robotnika cywilnego. Mówił mi, że z okna warsztatu można było dostrzec makabryczne sceny. Najpierw esesmani gromadzili więźniów w jednym miejscu, a potem nakazali im, by się rozebrali. I na te nagie ciała wypuszczali psy. Zwierzęta z wściekłością szarpały wystraszonych ludzi.
*
Kiedy skończyłam 14 lat, zaczęłam się bać, żeby mnie czasem nie skierowano na roboty przymusowe do Niemiec. Na szczęście, dzięki bratu, dostałam skierowanie do pracy u fryzjera. Ale kiedy zakład fryzjerski został zamknięty, znów ogarnął mnie strach.
*
Szczęśliwie się jednak złożyło, że we wrześniu w dzień moich imienin poszłam do nowej pracy jako służąca. Posługiwałam w domu, którego właścicielem był pewien Niemiec. Pracował jako inżynier w IG Farben. Jego żona zajmowała się wychowaniem dwóch córek. Hodowali króliki. Oczywiście, musiałam się tym zajmować. Do moich obowiązków należało również dbanie o przydomowy ogródek czy robienie zakupów. Nie było mi tam źle. Obiad zawsze u nich dostałam. Ten Niemiec był powszechnie szanowany. Przyjeżdżali po niego do pracy i go odwozili. Zawsze pytał się mnie, czy jadłam obiad. Jego żona gotowała coś takiego, co mi strasznie smakowało -takie placki z mąki kukurydzianej. Mówili, że nie są prawdziwymi Niemcami, bo pochodzą z Rumunii. Nazywali się Szabo. Johann Szabo i Ernestyna Szabo. Bardzo się z nimi zaprzyjaźniłam. Kiedyś nawet przyszli do mego domu w niedzielę. Z nim się można było dogadać, bo między Polakami pracował, ale jej często nie rozumiałam.

Wideo

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie