Daczyński Eugeniusz

Oświęcim
 

Biografia

Daczyński Eugeniusz

Urodził się 6 listopada 1924 roku w Oświęcimiu. Jego ojciec pracował jako murarz przy budowie mostu na Sole, a później również jako dorożkarz. Matka opiekowała się sześciorgiem swoich pociech. Młody Eugeniusz przez pierwsze trzy lata uczęszczał do Szkoły Powszechnej przy ul. Stolarskiej. Naukę kontynuował w Szkole Powszechnej im. St. Wyspiańskiego przy ul. Chrzanowskiej (dziś Krasickiego). Kiedy zaczął przyuczać się do zawodu kowalskiego w Babicach, wybuchła wojna. Cała jego rodzina została wysiedlona i zmuszona do tułaczki po kraju. Dopiero po kilku miesiącach Eugeniusz wraz z młodszą siostrą przedarł się przez zieloną granicę i wrócił do rodzinnego miasta. Zamieszkał u przyjaciół. Chcąc uniknąć wywózki do Niemiec na roboty przymusowe, zgłosił się do pracy w IG Farben przy budowie drogi wiodącej do Zatora, fundamentów siłowni oraz niwelowaniu okolicznych terenów. Tam widział, jak esesmani znęcają się nad więźniami obozu koncentracyjnego. W 1945 r. podjął się roli sanitariusza w przyobozowym szpitalu Polskiego Czerwonego Krzyża. Opiekował się więźniami przywiezionymi z Brzezinki.
Następnie zatrudnił się na poczcie i tam jako listonosz pracował do emerytury. W wolnych chwilach śpiewał w chórze kościelnym i występował w salezjańskich przedstawieniach teatralnych. Wspomnienia z lat młodości zawarł w opowiadaniu pt. "Moja rzeka".
W 1995 r. w Warszawie z okazji pięćdziesięciolecia wyzwolenia obozu otrzymał odznakę honorową PCK. W 2004  r. nagrodzony został Medalem Miasta Oświęcimia za wierną i długoletnią pracę na rzecz mieszkańców, promocję miasta wyrażoną w twórczości literackiej oraz szczególne zaangażowanie w pracę Towarzystwa Miłośników Ziemi Oświęcimskiej.

Relacja

Wysiedlili nas 8 marca 1941 roku. Najpierw przewieźli samochodami do dzisiejszego OMAG-u, a potem wagonami do Gorlic. Co się działo na dworcach kolejowych - dziś sobie nikt nie zdaje sprawy. Opuszczasz swój dom, zostawiasz wszystko i nie wiesz, dokąd jedziesz, co z tobą będzie... Straszne uczucie.
    Dużo ludzi wtedy wysiedlono. W Gorlicach umieścili nas w żydowskiej bożnicy. Tam dostałem wysokiej gorączki. Przyszły siostry z Czerwonego Krzyża i zabrały mnie do szpitala. Straciłem przytomność. Rano siostry mi powiedziały, że były u mnie dwie panie, które bardzo nade mną płakały, że muszą mnie zostawić, bo kazano im jechać furmankami do Moszczenicy. Czy można sobie wyobrazić matkę, która musi zostawić 15-letniego, nieprzytomnego syna? Po iluś dniach jej siostra przyszła po mnie i zabrała mnie do Moszczenicy. Tam było głodno, chłodno, ośmioro ludzi. Ziemniaki, zupa ziemniaczana. Rano głodny, w południe głodny, wieczorem głodny. Jako chłopak zastanawiałem się, czy doczekam takiej chwili, że będę mógł zjeść kawałek kiełbasy, że będę miał dwie kromki chleba, kubek osłodzonej herbaty. Takie były marzenia młodego Polaka. Wszystko było na kartki, a my na wysiedleniu nie dostawaliśmy żadnych kartek. Chodziłem po ludziach i prosiłem o jedzenie. Mama różne rzeczy wyprzedawała.
    Nie wytrzymaliśmy tam jednak długo. Jeszcze w 1941 roku z moją siostrą Józefą przeszedłem z Ryczowa do Spytkowic, czyli przez "zieloną granicę" między III Rzeszą a Generalną Gubernią. Wcześniej tą drogą wróciła siostra Zofia. Dzięki opatrzności bożej zostałem zameldowany i starałem się o prace w IG-Farben, obecne zakłady chemiczne. 1 września zacząłem pracować w firmie Rychard Schultz z więźniami obozu koncentracyjnego.

*

    Wielu miejscowych fachowców - murarzy, cieśli, elektryków - dostało nakaz pracy na terenie obozu, przy jego budowie i rozbudowie. Mieli specjalne przepustki i status robotników cywilnych. Niektórzy w środku, w obozie, pracowali. Przenosili wiele listów, lekarstw dla więźniów, dożywiali ich.
    Okoliczna ludność pomagała więźniom w dwojaki sposób: spontanicznie i zorganizowanie. Jedna z tych osób, Zofia z Kobylańskich Bolkowa, moja powinowata, zginęła w okrutny sposób w obozie. Tydzień ją na tzw. kolebie trzymali. Niemcy napuścili jej przez rurkę w dużej ilości wody do żołądka i obracali tzw. kolebą Bergera. Zginęła w okrutnych mękach za to, że bliźniemu pomagała. Gestapo zamknęło też jej męża. Niby go wypuścili, ale zaraz zastrzelili przy swojej siedzibie.
    Pracowałem z więźniami obozu. Wiecie, co się działo? Przerażające rzeczy. Dla współczesnych, a zwłaszcza dla młodych ludzi, są to rzeczy niewyobrażalne, które myśmy przeżyli, których byliśmy świadkami... To jest niewyobrażalne w ogóle.
    Równałem tereny pod dworzec fabryczny Buna-Werke i wspomnienia stamtąd do dziś napawają mnie przerażeniem. Więźniowie nieśli wąskotorówkę. To było bardzo ciężkie, a oni słabi, więc upuścili na nogi. Skoczył na nich kapo ze sztachetą i katował ich tak długo, że wydawało się to nie mieć końca. Więźniowie wyli z bólu nieludzkim głosem, trzeszczały ich łamane kości... A tamten bił i bił...
    Czasem znudzeni esesmani urządzali sobie zabawy. Któregoś zimowego dnia pracowaliśmy nad wodą. Lód był dosyć gruby, ale sporo było w nim szczelin. Na polecenie esesmana kapo wyznaczył dwóch więźniów, którzy wzięli trzeciego za ręce i nogi i wrzucili do tej lodowatej wody. Kiedy ten z trudem wyszedł z lodowatej wody, esesman kazał powtórzyć "ćwiczenie". I tak kilka razy. Widziałem to na własne oczy.
    Widziałem też taki wypadek. Środek lata i upał. Był strasznie skatowany więzień. Niemcy kazali ułożyć na skrzyni z narzędziami w pełnym słońcu bardzo zmaltretowanego więźnia. Stali w pobliżu i pilnowali, by nikt mu nie pomagał. Robotnicy przechodzili obok, on prosił ich o łyk wody, błagał, płakał... Nie mogliśmy mu dać, bo esesmani by nas zastrzelili. To wspomnienie powracało do mnie później jak wyrzut sumienia. Czy miałem wówczas narazić swoje życie?
    Kolejne tragiczne zdarzenie. Już po wyzwoleniu byłem sanitariuszem w bloku 10. Przewoziliśmy kobiety. Biorę taką jedną. Sama skóra i kości. Derka się zsunęła i wtedy zobaczyłem, że ona nie ma palców u nóg. Odpadły z odmrożenia. Nigdy tego nie zapomnę. Powtarzam to wszystkim, bo to trzeba przekazywać. Nie wolno o tym zapomnieć. To nasi bracia przeżywali takie straszne rzeczy. Polacy ginęli w okrutny sposób. Za Polskę, za prawdę, za wiarę. A Żydzi i Cyganie ginęli tylko dlatego, że byli Żydami i Cyganami. To jest niewyobrażalne. I to wszystko działo się w XX wieku.

*

    Robotnicy cywilni, a ja takim byłem, też nie mieli lekko. Pracowało się od szóstej rano do siódmej wieczór. Raz w miesiącu była wolna niedziela. To była mordercza praca.

*

    Terror przerastał najśmielsze wyobrażenia. Na każdym kroku czyhała śmierć albo obóz. Właściwie wszystko było zabronione. Nie wolno było świni zabić, nie wolno było handlować, bo od razu do obozu brali. Nie wolno było piec chleba. Radia nie można było słuchać, nie było polskich szkół. Z każdym miesiącem w mieście było coraz więcej Niemców. Dla nich wybudowano domy przy dzisiejszych ulicach Zawidzkiego, Smoluchowskiego, Marchlewskiego, Śniadeckiego, Curie-Skłodowskiej. Na Piłsudskiego 4 mieszkał taki lekarz - Polakożerca. Po jednym z bombardowań kazał dawać rannym Polakom zastrzyki fenolu, aby ich nie leczyć.

*

    Żołnierze AK to byli bohaterowie narodowi. To była największa armia podziemna w Europie. Z miejscowych akowców znałem Bańko, Banasiów, którzy zginęli w okrutny sposób, Szlachcica - też zginął w obozie. Bardzo dużo było osób w Armii Krajowej. Kobiety też były.
    Jak wyglądała konspiracja? Nikt nic nie wiedział. Nawet rodzice nie wiedzieli, że dzieci działają w podziemiu, by w razie czego, w trakcie tortur, nie wyjawić prawdy. W skrajnej sytuacji nie wiadomo, jak się człowiek zachowa.
Po wojnie nikt się nie chwalił przynależnością do AK, bo wiadomo jak NKWD i polscy komuniści do tego podchodzili, traktowali tych szlachetnych ludzi jako wrogów systemu i prześladowali.

*

    Zbliżał się front. Miasto opustoszało. Niemcy uciekli, a my siedzieliśmy w piwnicach. Przez tydzień. W piwnicy naszej kamienicy przy ulicy Mickiewicza 10 było nas ze 20 rodzin. Mieliśmy tylko ziemniaki. Nie było wody, więc siedzieliśmy w ubraniach, głodni i niemyci. Takie piwniczne życie - oczekiwanie i modlitwa...
    Towarzyszył nam niepokój - co będzie, jak Moskale przyjdą? Ja zdawałem sobie sprawę z tego, kim oni są i czym jest zbrodniczy, sowiecki system. To był nasz drugi wróg, drugi okupant.
    Sowieci kradli na potęgę. Na Starych Stawach zgwałcili 80-letnią kobietę, człowieka za rower zabili. A potem zaczęły się prześladowania polskich patriotów. I niepewność, i strach. Nie wolno było zdradzać swoich poglądów, ludzie bali się mówić to, co myślą. Nie tak jak dzisiaj, że sobie tu siedzimy i możemy o tym czy tamtym rozmawiać.
    Ja byłem świadkiem tego, jak funkcjonowały dwa zbrodnicze systemy. I oba przeżyłem. I za to powinienem Bogu dziękować. Ale też dlatego muszę o tym mówić. Bo to się może powtórzyć.
    Dopiero teraz, na stare lata, cieszę życiem. Cieszę się, że pan Bóg pozwolił mi doczekać prawdziwej wolności. Mogę mówić publicznie, nie muszę się bać, bo moi bracia, Polacy wywalczyli wolność dla narodu polskiego, dla naszej ukochanej Ojczyzny, najjaśniejszej Rzeczpospolitej, wolność, z której teraz Gienek Daczyński korzysta w całej pełni.

Galeria

Wideo

Wspomnienia

Wspomnienia

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie