Bielecki Jerzy

 

Biografia

Bielecki Jerzy

(numer obozowy 243)

Urodził się 28 marca 1921 r. w miejscowości Słaboszów na kielecczyźnie. Miał 18 lat, gdy wybuchła wojna. Chciał walczyć z okupantem. Razem z kolegami przedzierał się na Węgry, by stamtąd dostać się do polskich sił zbrojnych we Francji. Pojmany przez Niemców, osadzony został w więzieniu w Nowym Sączu, skąd przewieziono go do Tarnowa. 14 czerwca 1940 roku został deportowany do Auschwitz wraz z pierwszym transportem 728 Polaków. Pracował m. in. w komandach zewnętrznych, dzięki czemu miał okazję zaznać pomocy okolicznych mieszkańców.

Jesienią 1943 roku pracował w obozowym młynie. Worki cerowała tam grupa Żydówek. Była wśród nich Cecylia Cybulska z Łomży (nr obozowy 29558), osadzona w Auschwitz w styczniu 1943 roku. Hitlerowcy zgładzili w obozie jej rodziców, siostrę i dwóch braci.

Między młodymi narodziło się uczucie. Spotykali się ukradkiem. W wigilię Jurek przyrzekł Cyli, że wyprowadzi ją z Auschwitz. Jego przyjaciel, więzień Tadeusz Srogi wykradł z magazynu SS mundur esesmana, kaburę, oraz druk przepustki, którą potem udało się odpowiednio przerobić. Jurek przygotował też zapas jedzenia i buty dla Cyli. 21 lipca 1944 roku, przebrany za esesmana spełnił swoje przyrzeczenie: wyprowadził Cylę na wolność. Po 9 dobach ucieczki dotarli do granicy III Rzeszy z Generalnym Gubernatorstwem.

Cylę ukrywała rodzina Czerników z Gruszowa koło Racławic. Jerzy wyjechał w rodzinne strony, do Igołomii pod Krakowem. Ukrywał się, wstąpił do partyzanckiego oddziału Armii Krajowej. Po przejściu frontu, nie mogli się odszukać - Cyli powiedziano, że Jurek zginął w partyzantce, on zaś usłyszał, że jego ukochana wyjechała do Szwecji i tam zmarła.

Jerzy Bielecki ukończył studia w Politechnice Krakowskiej i z nakazem pracy trafił do PKS w Nowym Targu. Potem był nauczycielem i aż do przejścia na emeryturę dyrektorem Zespołu Szkół Mechanicznych.

Pod koniec maja 1983 roku o piątej nad ranem w mieszkaniu Bieleckiego zadzwonił telefon. Usłyszał szloch w słuchawce: „Jureczku, to ja, twoja Cylutka”. Okazało się, że Cyla przez Szwecję dostała się do USA.

Już 8 czerwca 1983 roku Cyla przyleciała do Polski. Na lotnisku w Balicach Jerzy powitał ją bukietem z 39 czerwonych róż - za każdy rok rozstania jedna róża.
Potem Cyla odwiedzała Polskę wielokrotnie, Jerzy kilkakrotnie podróżował do Ameryki. Wciąż utrzymują kontakt telefoniczny.

W 1985 roku Bielecki otrzymał medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata oraz tytuł Honorowego Obywatela Państwa Izrael, przyznawany tym, którzy podczas wojny ratowali Żydów. Na jego cześć w ogrodzie instytutu Yad Vashem w Jerozolimie posadzono drzewko oliwne.

Jest też honorowym przewodniczącym Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Rodzin Oświęcimskich i autorem znakomitych wspomnień „Kto ratuje jedno życie.... Od 2000 roku wraz z innymi więźniami z pierwszego transportu apeluje (dotychczas bezskutecznie) do najwyższych władz o ustanowienie w Polsce Dnia Pamięci o polskich ofiarach nazistowskich obozów koncentracyjnych oraz Dnia Pamięci o Holocauście.

Relacja

Tego dnia chodziłem z oliwiarką od stanowiska do stanowiska, uzupełniając olej w łożyskach i znalazłem się właśnie na pierwszym piętrze młyna, gdy nagle usłyszałem głos Jorga:
- Podejdź, Jurku, bliżej!
Ujrzałem go stojącego przy oknie i machaniem ręki zachęcającego mnie do podejścia. Postawiłem oliwiarkę na podłodze i zbliżyłem się do kolegi.
- Spójrz! Widzisz tę dziewuszkę? - skinął w kierunku zakrętu drogi. Ujrzałem szczupłą, młodą dziewczynę średniego wzrostu o bujnych, falujących blond włosach, idącą wolno chodnikiem i spoglądającą w stronę młyna.
- Oczywiście, że widzę. A o co chodzi?
- Przypatrz się jej dokładnie. To nasza opiekunka, Helenka.
Nie wiedząc na razie o co chodzi, przyglądałem się idącej dziewczynie, która po kilkunastu jeszcze krokach przystanęła i zawróciła w przeciwną stronę. Gdy znalazła się w zasięgu wzroku na wprost naszego okna, parokrotnie pokazała palcem na ziemię, skinąwszy przy tym głową.
- No, jutro będzie paczka pod rampą - powiedział Jorg. Kiedy zrobiłem zdziwioną minę, pospieszył z wyjaśnieniem:
- Aha, ty pewnie jeszcze nie wiesz, że co jakiś czas dostajemy tu dobre rzeczy od miejscowej ludności: masło, smalec, dżem, cukier, papierosy i sporo innych przysmaków. Organizują to wszystko rodzice Heli i ich bliscy znajomi, a Helenka jest w tej całej akcji łączniczką i nocą podkłada przygotowane paczki pod rampę.
Gdy słuchałem tego z otwartą gębą - dorzucił:
- Nie dziwiło cię nigdy, skąd do klusek czy grysiku bierzemy tłuszcz albo czym słodzimy? Albo skąd nasz stary ma tak dobre papierosy? Powiem ci więcej. Nasi wachmani dostają nawet wódkę, bo przecież jasne, że za frajer nie będą narażać się dla więźniów. W paczce po trochu jest dla wszystkich i wszyscy są zadowoleni.
*
Nazajutrz, zaraz po uruchomieniu młyna, Staszek - Vorarbeiter odwołał jednego z wartowników na stronę, wyjaśniając mu coś na ucho. Potem zeskoczył z rampy i rozejrzawszy się uważnie, przykucnął, i spod schodów wydobył spiesznie zamaskowaną gałęziami sporych rozmiarów paczkę. Szurnął nią po deskach rampy, aż stuknęła o ceglany mury budynku i wyskoczył na górę. Jeden z postów pozostał na zewnątrz młyna, drugi zaś udał się za Staszkiem na dół do maszynowni, aby być przy rozpakowywaniu pakietu i sprawdzić, czy aby nie ma w środku broni. Po paru minutach  wartownik wyszedł z przyziemia z butlą w kieszeni i papierosami dla postów, a dla nas pozostała reszta.
Te dary dla esesmanów z góry były wkalkulowane przez ofiarodawców w zawartość paczek, jako haracz zapewniający ich cichą zgodę i milczenie.
Paczki podkładane były dość regularnie co kilka dni i prawie każdorazowo sygnalizowany były z wyprzedzeniem przez Helenkę, a po odbiorze potwierdzane umownym znakiem przez Ryśka, Jorga czy Staszka.
*
Gdy spadł pierwszy śnieg i nastały jesienne, zimne szarugi, prócz żywności zaczęliśmy dostawać swetry, rękawice, ciepłe skarpety, szaliki i inne potrzebne nam nieżywnościowe artykuły. Kiedy pewnego razu odważyłem się zapytać, skąd się to wszystko bierze - skwitowano to życzliwym uśmiechem i dyskretnie wyjaśniono, że okoliczni ludzie chętnie oddają część swych przy działów na rzecz pomocy więźniom. Trzeba tylko zgromadzić to wszystko i oczywiście przekazać dalej. Nie mieliśmy wprost słów uznania i podziwu dla ofiarnej rodziny Sedenków.
*
Pewnego razu Sedenkowa, zwana przez nas "mamuśką", w czasie ładowania do wiadra przygotowanych dla nas produktów szepnęła mi do ucha:
- Słuchaj, Jurku, napisz parę słów do domu i podaj adres, to prześlemy list do twoich rodziców.
Zatkało mnie z radości, bo wielokrotnie już miałem chęć zwrócić się do nich w tej sprawie, ale zabrakło mi odwagi prosić o to i tym samym narażać na duże ryzyko.
- Więc byłoby to możliwe? - spytałem podniecony.
- Oczywiście - odpowiedziała z uśmiechem.
Nie muszę chyba dopowiadać, że przy następnej okazji doręczyłem odpowiednio spreparowany gryps napisany treściwie i w taki sposób, że nawet w razie przypadkowej kontroli nie mógł wzbudzać większych zastrzeżeń. Już za kilka dni otrzymałem z domu odpowiedź. Mama pisała mi o wielkiej radości, jaką sprawił wszystkim ten list, o rosnącej nadziei na moje przeżycie w obecnych warunkach i o matczynym przeczuciu mojego powrotu. W myśl sugestii zawartych w moim grypsie zwracała się do mnie oczywiście przez "najdroższa Irenko". W ten oto sposób udało mi się nawiązać bardziej bezpośredni kontakt z domem, niż na to pozwalały obozowe normy.

fragment książki Jerzego Bieleckiego "Kto ratuje jedno życie..."

Wideo

(Więzień nr 243) o pomocy

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie