Lachendro Jan Wiktor

Oświęcim/Chełmek
 

Biografia

Lachendro Jan Wiktor

Urodził się 22 stycznia1934 r. Początkowo mieszkał na Starych Stawach, później wraz z rodziną przeniósł się do Oświęcimia. Wybuch II wojny światowej rzucił go w okolice Tarnowa. Po powrocie zamieszkał nieopodal cynkowni. W 1941 r. wysiedlony został do Małego Chełmu. Uczył  się w domu, gdyż nie chciał uczęszczać do niemieckiej szkoły. Gdy skończył 11 lat zdał od razu do czwartej klasy szkoły podstawowej. Naukę kontynuował w liceum im. Konarskiego w Oświęcimiu. Od 1945 r. należał do drużyny harcerskiej. Interesował się lekkoatletyką. Zajął pierwsze miejsce w pięcioboju młodzików.  Po ukończeniu studiów polonistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim pracował jako nauczyciel w Chrzanowie i Oświęcimiu. W 1968 r. otworzył przewód doktorski, lecz szeroka działalność społeczno-naukowa nie pozwoliła mu na ukończenie pracy i zdobycie tytułu.

W 1977 roku zainicjował powstanie bielskiego oddziału Towarzystwa Literackiego im. A. Mickiewicza. W ciągu 20 lat działalności zorganizował w Oświęcimiu ponad 340 wykładów dla młodzieży. Z jego inicjatywy w kościele pw. NMP w Oświęcimiu odsłonięto płyty pamiątkowe poświęcone poetom Mickiewiczowi, Słowackiemu, Norwidowi i Kochanowskiemu. Do jego zainteresowań należała także turystyka. Zdobył uprawnienia przewodnickie pierwszej klasy, turystyki górskiej i pieszej. Odznaczony złotą odznaką PTTK. Otrzymał tytuł honorowego przewodnika turystyki pieszej. W ciągu 36 lat pracy oprowadził 550 wycieczek.

Relacja

Gdy Niemcy objęli władzę w Oświęcimiu, mieszkaliśmy jeszcze na Zasolu przy ulicy Legionów 28. Wiosną 1940 roku przenieśliśmy się stamtąd do budynku w pobliżu Cynkowni. Tam były trzy identyczne domy wielorodzinne. W jednym mieszkała babka,  mama mojego ojca. W drugim - bracia ojca, Józef i Władek ze swoimi rodzinami. My mieszkaliśmy w tym trzecim. Na piętrze pięć pierwszych okien to było nasze mieszkanie. Dokwaterowali nas do staruszkę, panią Reich, wdowę po majstrze z tej fabryki. Ona zawsze powtarzała, że przed wojną była polska hrabiną, z teraz jest niemiecką żebraczką.
    Nasz dom przy ulicy Legionów został później wyburzony przez więźniów na polecenie władz obozu. Nie widziałem samego wyburzania, bo mieszkaliśmy już przy Cynkowni, ale jak się szło do miasta, to można było zaobserwować jak znikają polskie domy.
    Domy cynkowe są w pobliżu bocznicy kolejowej. Tam, latem 1940 roku, widziałem jak przywożono do obozu pierwsze transporty więźniów. Rozładowywano transporty na bocznicy i gnano tych ludzi w stronę obozu. Razem z kuzynami - Andrzejem Lachendro i Adamem Lachendro - podrzucaliśmy chleb na trasie przemarszu kolumn jeńców. Udawaliśmy, że się bawimy, a podkładaliśmy gdzieś w trawę kromki chleba posmarowane smalcem. Wtedy jeszcze, a były to początki funkcjonowania obozu, ludzie nie mieli świadomości okrucieństwa Niemców. Później już nie można było tak blisko podejść. Kolumny zaczęli konwojować esesmani z wilczurami i pomoc stała niemożliwa. Obowiązywał bezwzględny zakaz przebywania się w pobliżu więźniarskich kolumn.

*

    W 1941 roku Niemcy wysiedlili wszystkich z domów cynkowych, bo chcieli poszerzyć strefę interesów obozu. Babka moja mieszkanie znalazła gdzieś w mieście, stryjów wywieziono na Wolę. Babkę moją od strony mamy i ciotki wywieźli do Jawiszowic, do Brzeszcz. Nas wywieziono do Małego Chełmu, za Przemszę, na Śląsk. Było to 7 kwietnia 1941 roku.
    Gospodarze, którzy mieli tam dać nam przyzwoitą izbę na mieszkanie, wyznaczyli rodzicom komórkę w osobnym budynku. Komórkę, w której mieścił się jedynie siennik, stół i krzesło. Wszystkie pozostałe meble trzeba było złożyć w stodole. Mama przepłakała całą noc. Na drugi dzień przyszedł niemiecki żandarm, człowiek o litościwym sercu. Poszedł na wieś szukać nam większego lokalu. Znalazł. Mieszkanie mieściło się w dawnym budynku urzędu celnego z czasów pruskich, tuż nad Przemszą. To był dwupiętrowy budynek. Dokwaterowano nas do jakąś pannę z dwójką dzieci. My zajęliśmy pokój, a ona kuchnię i spiżarnię. Tak dotrwaliśmy do końca wojny, z tym, że rodzice ciężko przeżywali pierwsze miesiące, ponieważ nie mogli się z nikim porozumieć: gdzie sklep, gdzie kościół. Każdy po niemiecku mówił. Oderwanie od rodziny i miasta rodzinnego bardzo im doskwierało. Poszli pewnej niedzieli do kościoła w Chełmie Wielkim (dziś Chełm Śląski) i wrócili prawie z płaczem, bo ksiądz kazanie wygłosił po niemiecku. Potem zaczęliśmy chodzić do kościoła do Chełmka, za Przemszę, bo tam były już kazania po polsku.

Wideo

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie