Ciółko Stanisława ( z d. Kulinowska )

Oświęcim
 

Biografia

Ciółko Stanisława

Urodziła się 2 maja 1923 r. w Oświęcimiu. W czasie okupacji wraz z rodzicami niosła pomoc więźniom KL Auschwitz. Pomoc ta polegała na dostarczaniu żywności i lekarstw. Za ten heroiczny czyn została aresztowana przez gestapo, drastycznie przesłuchiwana i osadzona w celi więziennej oświęcimskiego ratusza.
W 2007 r. została odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Zmarła w 28 stycznia 2009 r.

Relacja

Mój ojciec był kierownikiem stolarni u księży salezjan i uczył materiałoznawstwa. Przed wojną wprowadziliśmy się do własnego domu, który tato zbudował na Zasolu przy ulicy Legionów. Było tam dużo nowych domów i wszystkie Niemcy zburzyli, gdy przejęli ten teren na potrzeby obozu. Nasz dom stał jeden rok, jeden miesiąc i jeden dzień. To była bardzo nowoczesna ulica, były tam same nowe budynki i wszystkie pod lager zostały zburzone. Z ziemią zrównano również domy Merkerów, Szałaśnych, Dudków, Kuśnierczyków, Orłowskiech, Burych i inne.
    Jak jeszcze mieszkaliśmy na Zasolu to - gdy jakiś więzień uciekł z obozu - w środku nocy wpadali esesmani przeprowadzali rewizję od piwnicy po sam strych. Jedni odchodzili, drudzy przychodzili. I tak czasami 7 razy w ciągu nocy.

*

    Wysiedlili nas z naszego domu do miasta, na ulicę Jagiełły, naprzeciwko zakładu salezjańskiego. Ponieważ stamtąd nas wyrzucono, wynajęliśmy jeden pokój u pani Warzechowej. Warzechowa ukrywała małą Żydówkę. Nie pamiętam jej prawdziwego nazwiska, ale mówiliśmy na nią Renia. Wspólnie uczyliśmy ją pacierza, aby w razie czego udowodnić Niemcom, że jest katoliczką. Ksiądz nawet udzielił jej chrztu. Niestety, nie wiem, co się z tą dziewczyną stało po wojnie.
    W tym samym budynku na dole mieszkał Kasza, największy konfident gestapo. My jednak nie mogliśmy na niego złego słowa powiedzieć. Jak mnie aresztowano, to Kasza załatwił mi zwolnienie. Gdyby nie on, trafiłabym do obozu.

*

    Kazali mi iść do roboty przy Buna-Werke. Najpierw pracowałam z malarzami, potem wzięli mnie do transportu mebli. Nosiłam meble na plecach i do dziś odczuwam tego skutki. Mam zwyrodnienie kręgosłupa i na nogi narzekam. Później pracowałam u szklarza. Po bombardowaniach chodziłam od budynku do budynku i zbierałam wymiary rozbitych okien.
    U salezjan Niemcy utworzyli szpital, a tamtejsze warsztaty przenieśli na teren obozu razem z pracownikami. Tata był więc robotnikiem cywilnym w obozowej stolarni w niemieckiej firmie "Kluge". Miał stały kontakt z więźniami. Pośredniczył w korespondencji, dostarczał więźniom żywność, lekarstwa a nawet komunikanty i wino mszalne od księży salezjan.
    W Oświęcimiu było bardzo wielu mieszkańców, którzy pomagali więźniom. Gdyby oświęcimianie nie pomagali, to nie wiem, czy ci ludzie miesiąc by tu przeżyli. Bili ich esesmani i kapowie, jeść im nie dawali, szczuli na nich psy i zmuszali do katorżniczej pracy. Tego się nie da opisać. To było straszne, makabryczne i nieludzkie.
    My mieliśmy styczność z Bystroniami z Brzeszcz, których cała rodzina była zaangażowana w pomaganie więźniom. Na terenie Brzeszcz działała też Hanka Zabrzeska, która pośredniczyła w nielegalnej korespondencji.
    Każdy miał swój teren. Chodziło się w pojedynkę albo małymi grupami, aby ograniczyć ryzyko wpadki. Nie braliśmy od obcych jedzenia dla więźniów, bo obawialiśmy się, że ktoś może donieść na gestapo. Mama piekła chleb, wódkę czy spirytus się kupowało, a lekarstwa czasem się kupiło, a czasem dostało.
Jak pracowałam z więźniami na terenie Buna-Werke, to nosiłam im żywność, lekarstwa i wódkę.         Kontrolowano nas na bramie, ale było kilku przyzwoitych strażników, którzy nas przepuszczali. Mama uszyła mi taki specjalny płaszcz z koca taty jeszcze z pierwszej wojny światowej. Miał on szerokie rękawy zakończone gumką i w tych rękawach przenosiłam jedzenie. Raz ktoś doniósł, że dokarmiamy więźniów. Zamknęli nas w biurze i zrobili rewizję. Do dziś nie wiem, jak to się stało, że więźniowie zdążyli wszystko zabrać, zanim nas skontrolowano.
Człowiek świadomie pomagał, wiedział przecież, że za to grozi więzienie, obóz albo śmierć. Jednak nad tym się nie zastanawiał. Po prostu trzeba było tym ludziom pomóc. I jak się miało takie możliwości, to się pomagało.

*

    Zabrano mnie na przesłuchanie na gestapo, na plebanię. Jak mnie tam doprowadzili, to już miałam dość. Byłam przesłuchiwana na parterze, a z dołu dochodziły ludzkie krzyki, Przesłuchiwano mnie jako szpiega. Zaprowadzono mnie potem do budynku Rynku, gdzie było więzienie. Wsadzono mnie do piwnicy, do celi. Co tam się działo, jakie krzyki, jęki, jak tam bili…
    Jak siedziałam w tym więzieniu gestapo było bombardowanie. Modliłam się, żeby bomba spadła na więzienie, a w tym czasie moja mama modliła, aby tylko nie na więzienie. I kogo ten Pan Bóg miał wysłuchać?
    Po jakimś czasie wyprowadzono mnie stamtąd.  Byłam pewna, że skierowali mnie do obozu. Po drodze chciałam się rzucić z mostu do Soły, bo wiedziałam, jak tam jest i co mnie czeka. Ale oni tylko kazali mi podpisać dokument, że wszystko mi oddali (choć nie oddali wszystkiego) i zwolnili do domu.

Galeria

Wideo

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie