Cichoń Stanisław

Oświęcim
 

Biografia

Cichoń Stanisław
Urodził się 9 maja 1931 roku w Brzezince. Ojciec Paweł zmarł jeszcze przed wybuchem wojny, matka Ludwika by utrzymać rodzinę pracowała w papowni. Stanisław uczęszczał do szkoły powszechnej w Brzezince. Po wysiedleniu zamieszkał w Brzeszczach. Naukę kontynuował w Jawiszowicach. Pracował na nocną zmianę w piekarni, dzięki czemu mógł zdobyć dodatkowy przydział pieczywa. Jego brat Marian działał w partyzantce AK; w domu odbywały się tajne narady. Z kolei matka, pracując w fabryce razem z więźniami, przenosiła grypsy i organizowała pomoc żywnościową. Młody Stanisław również oddawał swoje kanapki więźniom.
Po wojnie wrócił do Brzezinki. Przez wiele lat pracował w Zakładach Chemicznych "Oświęcim" a następnie w Spółdzielni Inwalidów "Simech".
"Pasjonat modelarski" taki przydomek nadali mu ci, którzy byli zafascynowani jego hobby. W 1949 r. założył kółko modelarskie przy technikum, które potem przeniósł do Zakładowego Domu Kultury, a następnie do ZSZ Towarzystwa Salezjańskiego. Jest laureatem wielu konkursów i zawodów modelarskich. Największym sukcesem był zdobycie w 1965 r. złotego medalu w Mistrzostwach Europy Modeli Pływających. Podsumowaniem swych osiągnięć życiowych była budowa i lot własnym samolotem Ultra Light.

 

Relacja

Mieszkaliśmy w Brzezince, na terenie, gdzie później powstawał obóz - zaraz za wiaduktem, przez który biegnie droga do "Bramy Śmierci". Ojciec zmarł przed wojną, a mama, Ludwika, pracowała w fabryce dachówek, cegieł, kręgów studziennych i chodników. Wynajmowała mieszkanie od właściciela fabryki, Żyda. Wychowywałem się w tym żydowskim domu aż do momentu, gdy zostaliśmy wysiedleni. Nastąpiło to wiosną 1941 roku.
    Któregoś dnia do wioski przyjechały wozy SS z więźniami. Ekipy więźniów były wyposażone w farby - czerwoną i zieloną - oraz pędzle. Pod nadzorem esesmanów chodziły od domu do domu, sprawdzając, co w nich jest. Potem esesmani kazali namalować na domach krzyże w jednym z tych kolorów. Nie wiedzieliśmy początkowo co to znaczy. Później się dowiedzieliśmy, że czerwony krzyż oznaczał dom do rozbiórki, a zielony dom do ewentualnego wykorzystania. Na domu, w którym mieszkaliśmy, namalowali krzyż czerwony.
    Po paru dniach przyszedł rozkaz, by przygotować się do wysiedlenia. Nie było dyskusji. Spakowaliśmy, co tylko się dało. Każdy, kto nie miał własnego środka lokomocji, dostał do dyspozycji wóz konny, drabiniasty z woźnicą. Wszystkim gospodarzom posiadającym konie Niemcy kazali się zgłaszać na każde wezwanie. Taki woźnica miał na kartce napisane spod jakiego adresu ma zabrać ludzi i dokąd ma ich zawieźć. My dostaliśmy mieszkanie w Brzeszczach. Załatwił je mój brat, który pracował w tamtejszej kopalni. To było bardzo małe mieszkanie - 5 x 4,5 m.
    Potem zamieszkaliśmy w Jawiszowicach u państwa Bieleninów. To była wspaniała rodzina. Wspominam ich jak swoich rodziców.
    Mama codziennie pracowała na terenie w Brzezince w fabryce papy, a ja, zostając w domu pełniłem funkcje gospodarza - gotowałem zupy, przygotowywałem wszystko do obiadu. Dokuczał nam głód, bo kartki, które otrzymywaliśmy, były bardzo małe.
    Mój brat Marian, podobnie jak i nasz gospodarz, należał do partyzantki. Pamiętam, że w tym domu niejednokrotnie odbywały się tajne, konspiracyjne nasiadówki. Mnie wtedy wysyłano na czaty; miałem pilnować, czy wokół domu nie dzieje się coś podejrzanego.
    Nasi gospodarze, Bieleninowie, mieli czterech synów. Ani jednego w domu nie było. Siedzieli w obozach koncentracyjnych i jenieckich. Co się z nimi później stało, nie wiem, ale Bieleninowie co tydzień wysyłali paczki do obozów.

*

    W fabryce papy, gdzie mama była zatrudniona pracowali też więźniowie. Przychodzili po towar do budowy obozu. Zawsze więc można im było podać chleb, cebulę, czosnek. Mama dosyć często zabierała mnie do papowni, bo na terenie fabryki mieszkali państwo Porębscy, którzy mieli dwóch synów, z którymi ja się bawiłem. Podczas tych zabaw też mieliśmy kontakt z więźniami i podawaliśmy im jedzenie, jeśli akurat mieliśmy.
    Wielu pracowników w papowni pomagało więźniom. Mama przenosiła listy. Ktoś przychodził do nas wieczorem i jej je dawał, a ona je tam nosiła. Oprócz tego wiele drobnych rzeczy: papierosy, cebulę, czosnek itp. Myślałem, że mama to pracownikom nosi, ale później się dowiedziałem, że to dla więźniów było.
    Wszędzie porozstawiane były niemieckie posterunki. Trzeba było mieć specjalne przepustki, by się poruszać po terenie okolic obozów. Mama miała kartę, dzięki której mogła przemieszczać się na trasie Jawiszowice - papownia w Brzezince. Czasem, jak wracałem z mamą z pracy, to kontrolujący esesmani ciągnęli mnie za włosy, w ten sposób sprawdzając, czy nie są doklejone i czy mama nie wyprowadza jakiegoś dziecka z obozu.

Wideo

Pomoc

Wspomnienia

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie