Krzak Kazimiera ( z d. Nowak )

Oświęcim
 

Biografia

Krzak Kazimiera

Urodziła się 16 lipca 1928 r. w Brzezince koło Oświęcimia. Tam ukończyła dwie klasy szkoły powszechnej, później wraz z rodzicami i bratem zamieszkała w Rychwałdzie. Wstąpiła do harcerstwa polskiego. Gdy wybuchła wojna miała 11 lat. Ojciec dostał się do niewoli niemieckiej. Matka z dziećmi wróciła do Brzezinki. W 1941 r. zostali wysiedleni do Czarnuchowic. Dzięki staraniom dziadka przenieśli się do Oświęcimia. Kazimiera musiała pójść do pracy. Przydzielono ją do IG Farben. Tam roznosiła pocztę,sprzątała, myła okna. Za zgubienie ausweisu, gestapo skierowało ją do Auschwitz. Została osadzona na bloku 15 "za sabotaż". Po wyzwoleniu obozu przez wojska radzieckie wróciła do domu. Zaopiekowała się 7-letnią żydówką, Lusią Kałuszyner, którą przyprowadziła z dawnego Birkenau.
Odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Relacja

Pamiętam, jak nas wysiedlali z Brzezinki w 1941 roku. Z domów cynkowych, gdzie mieszkaliśmy, Niemcy wysiedlili wszystkich. Mama pakowała pierzyny, łóżka, szafy. Podjeżdżały wozy drabiniaste i rozwoziły ludzi na Wolę i do Czarnuchowic. Kiedy tam dotarliśmy, było zimno, padał deszcz. Wszystkie nasze rzeczy wrzucono do stodoły. Gospodyni powiedziała po śląsku, że ona tu Polaków nie potrzebuje. Staliśmy bezradni - ja, mama, dziadek, babcia i brat - przed człowiekiem, który przydzielał kwatery. On wyjaśnił tej kobiecie, że musi nas przyjąć, bo taki jest rozkaz. Chcieli nas ulokować w suterenach, ale w końcu dostaliśmy pokój z kuchnią na piętrze.
    Dziadek pracował w cynkowni i miał problemy z dojazdem do pracy. Po jakimś czasie zaczął się starać o mieszkanie w Oświęcimiu. Zamieszkaliśmy przy dzisiejszej ulicy Mickiewicza 6. Mieszkanie nie było duże - pokój z kuchnią.

*

    Miałam 14 lat, dostałam nakaz pracy. Wtedy już okupanci nie wysyłali nas na roboty do Niemiec, bo tu, przy budowie Buna-Werke było mnóstwo pracy.
    Majster, Czech ze Śląska, zabrał mnie na VIII Lager pod Włosienicą. Mieszkał tam zespół techniczny: inżynierowie, miernicy różnych narodowości - Chorwaci, Słowacy, Niemcy. Pokoje były dwu- lub czteroosobowe. Sprzątałam, nosiłam pocztę.
    Przywozili nas pod bramę główną i szliśmy kawałek do baraków, gdzie mieszkał ten nadzór. Wieszaliśmy torby z chlebem z margaryną na szafie, dostawaliśmy fartuchy robocze i do pracy. Po pracy podjeżdżały autobusy i odwoziły nas do miasta.
    Musieliśmy mieć przepustkę, taki czerwony "ausweis". Trzeba to było mieć zawsze przy sobie i okazywać na każde wezwanie. Któregoś dnia, będąc w pracy, zorientowałam się, że nie mam przepustki. Tak bardzo się bałam, że nie poszłam następnego dnia do pracy, kolejnego też nie. Miałam 16 lat, byłam jeszcze dzieckiem.
    Przyjechali z gestapo. Zawieźli mnie na plebanię do miasta, gdzie mieli siedzibę.  Przesłuchanie trwało długo. Pytali, komu dawałam "ausweis". Nie wierzyli, że zgubiłam. Więcej płakałam, niż mówiłam. W końcu gestapowiec wykrzyczał do mnie, że w obozie nauczą mnie szacunku dla niemieckich dokumentów.
Był sierpień 1944 roku. Umieszczono mnie na bloku 15. Byli tam sami młodociani uwięzieni między innymi za ucieczki z Niemiec. Ja trafiłam za sabotaż!

    Byliśmy więźniami wychowawczymi. Najstarsza była funkcyjna, Wanda Dubiel, która miała może 20 lat, reszta - najwyżej 17.
    Mama dopytywała się, co się ze mną stało, ale nikt jej nic nie chciał powiedzieć. W końcu pozwolono mi napisać list do domu. Treść mi podyktowano: "Ich bin gesund. Ich bin in Auschwitz und Birkenau". Pozwolono mi to również napisać po polsku - jestem w obozie Auschwitz zdrowa i szczęśliwa.
Nasze komando pracowało za mostem przy drodze na Bobrek. Do pracy zawsze szłyśmy koło domów kolejowych przy dzisiejszej ulicy Więźniów Oświęcimia. Ja zawsze szłam z brzegu z nadzieją, ze może ktoś znajomy mnie zauważy. Kiedyś kapo zapytała mnie, dlaczego zawsze chodzę od zewnętrznej strony. Odpowiedziałam, że jestem z Oświęcimia, nie mam taty (był w obozie jenieckim w Kassel, ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że żyje) a w blokach kolejowych mieszkają znajomi mamy i może ktoś z nich mnie rozpozna.
    Któregoś dnia mama odwiedziła znajomych w tych blokach. Nasza jamniczka, Mucha, biegała po podwórku, poznała mnie i podbiegła. Od tamtego czasu sama blokowa kazała mi chodzić z brzegu, bo chciała, aby mama przyniosła jej spirytus i czosnek.

*

    W obozie poznałam Luckę, Łucję Majkut, również z Oświęcimia. Lucka miała 17 lat i trafiła do obozu za dożywianie więźniów i sabotaż (była mało wydajna w pracy w Buna-Werke).
    Był już koniec listopada. Było zimno. Przesiadywałyśmy w baraku na piecu. Część pracowała w kuchni, część nosiła brykiety do palenia. Dużo ludzi umierało. Trawił nas niepokój - co z nami będzie...
Na apelu wyczytali, że ja i Lucka mamy iść na kwarantannę. Miałyśmy być zwolnione. Wystawiono już odpowiednie dokumenty, ale nie zdążono nam ich dać, bo w tym czasie Niemcy przygotowywali ewakuację obozu, czyli tzw. marsz śmierci. Naprzeciw naszego bloku były kobiety w ciąży i malutkie dzieci. Potem te dzieci przeniesiono na teren dawnego obozu cygańskiego.
    Kiedy wkroczyli Rosjanie w białych, zimowych strojach, poszłam do domu. Zabrałam z sobą Kryśkę Słaszyńską, która trafiła do obozu wraz z całą rodziną po Powstaniu Warszawskim (przeżyła tylko ona). Poowijane w koce doszłyśmy do miasta. Ludzie siedzieli pochowani w piwnicach, a po mieście chodzili tylko żołnierze sowieccy.
    Sąsiadka przyszła zapytać, jak się czuję, a ja cały czas miałam przed oczami te biedne, bezbronne dzieci. Postanowiłyśmy, że pójdziemy następnego dnia do obozu. 28 stycznia 1945 roku, około południa, ruszyłam do obozu z sąsiadką i jej synem, Piotrem. Po obozie włóczyli się Rosjanie i niedobitki poowijane w koce. Na terenie obozu cygańskiego znalazłyśmy dzieci skupione wokół przestraszonej blokowej. Wypatrzyłam siedmioletnią dziewczynkę, która mówiła po polsku. To była Żydówka, Lusia Kałuszyner. Owinęliśmy ją w kurtkę, Piotrek wziął ją na ręce i poszliśmy do domu. Szybko rozeszła się wieść, że zabraliśmy dziecko z obozu. Przybiegli do nas sąsiedzi - Helena Rudzikowska i Stanisław Kyrcz.     Wypytywali, gdzie są te dzieci. Następnego dnia oni poszli do obozu. Helena Rudzikowska zabrała Lubę Moczarową, a Staszek Kyrcz - trzyletnią węgierską Żydówkę, która miała na imię Ewa.
    Luśka ciągle bała się, że przyjdzie po nią doktor Mengele, który dokonywał zbrodniczych eksperymentów na ludziach. Mieszkała u nas kilka miesięcy, do czasu, aż odnalazła ją matka. Potem wyjechała do Izraela i żyje tam do dziś. Wyszła za mąż za Żyda z Palestyny. Mają trójkę dzieci. Starszy syn mieszka w Budapeszcie, jest przedstawicielem dużej firmy. Młodszy jest w wojsku, w elitarnej jednostce. Odwiedził mnie tu nawet ze swoją kompanią. Córka Luśki wyjechała do USA, ma dwójkę dzieci. Luśka przyjeżdża do mnie dwa razy w roku, a raz w miesiącu dzwoni.

Galeria

Wideo

Opieka nad Pniną Segal po wyzwoleniu "Lusią"

Audio

PartnerzyPartnerem Projektu jest Województwo Małopolskie